Łączna liczba wyświetleń

poniedziałek, 2 czerwca 2014

Cel kształcenia liceum i jego braki.

O samych studiach już dużo było w poprzednich tematach. Nie można rozdzielać liceum od studiów bo całe liceum ma w zasadzie cztery zadania.
- Nauczyć nas żyć w stadzie i kontaktów międzyludzkich. Nasz charakter bardzo mocno się kształtuje w okresie liceum, wtedy już po niektórych widać jakimi ludźmi będą przez resztę swojego życia. Dużą przewagę zyskują Ci, którzy już jak to się naturalnie mówi wyszumieli w liceum. Innymi słowy, Ci którzy przeszli już grube imprezy w liceum, nie dadzą porwać się tak łatwo na studiach. Na tych wszystkich imprezach socjalnych też nauczymy się dużo z życia z innymi. Przejdziemy się na naszej naiwności, doznamy kilku zawodów, ktoś nam utrze nosa i udowodni, że wcale nie jesteśmy tacy dobrzy itd. Im szybciej się tego nauczymy tym lepiej.  Cyceron powiedział "Usus magister est optimus", co oznacza, że najlepszym nauczycielem jest doświadczenie. Im szybciej je się nabywa, tym szybciej się z niego korzysta. I liceum zapewnia nam tych doświadczeń, zawieramy przyjaźnie, wymieniamy poglądy. Pozwala nam na porównanie siebie do innych. Nauczyciel może kłamać, że ten sprawdzian był łatwy, ale jeśli każdy dostał dobrą ocenę, a ja jeden zabaniaczyłem, to obiektywnie muszę przyznać, że to moja wina.
     Jakiego doświadczenia potrzebnego zaraz po liceum nie otrzymamy?
Pierwsza rzecz jaka przyjdzie mi na myśl, to to, że nie znamy swoich praw. Jako obywatel Polski, absolwent uniwersytetu, ja dalej nie wiem jakie prawa i obowiązki miałem na studiach. Wszystko raczej raczej sprowadza się na studiach do decyzji tego jednego chłopa, którego przez całe 5 lat studiów spotkacie tylko np. na jednym wykładzie, 1,5h co tydzień przez pół roku. Wasz profesor nie znając prawdopodobnie Waszego imienia i nazwiska będzie żonglował Waszymi prawami i obowiązkami. Raz nawet od Pani dziekan, dowiedziałem się, że za jej czasów to studenci myli podłogę w laboratoriach (mówiła to z wyrzutem i sugestią, że między czasie powinienem ze znajomymi ogarnąć laboratorium). Takiemu nadużywaniu władzy, mówię stanowcze: "chuj Ci w dupę".  
Jest to tylko przykład, ale podobnych sytuacji wymieniać mógłbym setki. Oczywiście czasem, wina stoi po stronie studentów, albo każda ze stron jest winna. Klasyczny przykład to wpisy do indeksu. Indeks dla tych co nie wiedzą to taki kajecik z Waszymi ocenami. Już od tego się odchodzi, ale są głosy, że się będzie wracać. Otóż musimy tam mieć wpisane nasze oceny semestralne i samemu musimy pójść i poprosić ocenę i autograf prowadzącego dany przedmiot. Czasem student ma zwyczajnie to gdzieś i potem kilka tygodni a nawet miesięcy po terminie, truje dupę profesorowi o ten "wpis". Czasem jednak, zdarza się być o umówionej godzinie, wraz z całą swoją grupą i czekać na profesora , aby ten dał wpis, a jego nie ma. I przychodzi po godzinie i oznajmia, że nie ma czasu przyjdźcie jutro. Ten wzajemny brak szacunku wynika wprost z zakłócenia praw wolnego rynku w edukacji wyższej. Ogólnie panuje zasada: "jeśli się nie podoba, to tam są drzwi". A przecież nie musi tak być.
     Liceum również nie nauczy nas gotować - a jeśli opuścimy nasz dom rodzinny, to często przyjdzie nam się zmierzyć z tym zadaniem. Także przed wyjazdem na studia polecam nauczyć się kilku prostych dań, które lubimy. Ja wiem, że są stołówki i można mrożonki z domu przywieść, ale akurat gotowanie, jest podstawową umiejętnością w życiu i im szybciej się tego nauczymy tym lepiej.
Liceum nie da nam żadnych wskazówek jak znaleźć zakwaterowanie na studiach, jak starać się o akademik, na co uważać podpisując umowę wynajmu w mieszkaniu prywatnym.
     Nie zostaniemy nauczeni jak dzieli się pokój, mieszkanie z obcymi ludźmi.
     Co jest dużą zgrozą, liceum nie obala mitów o seksualności młodzieży i studentów. Mimo, że mówimy: "nie ucz ojca dzieci robić" to i rodzice mają słabe pojęcie o antykoncepcji i chorobach przenoszonych drogą płciową. Żelazne stwierdzenie, że wstrzemięźliwość seksualna chroni przed niechcianą ciążą i chorobami jest nieaktualne. Powstało one za czasów w których ludzie brali ślub w wieku 18-20 lat a antykoncepcja prawie nie istniała, no chyba, że liczyć świńskie jelito za dobrą prezerwatywę. W owych czasach też rodziły się dzieci z "nieprawego łoża" i "bękarty". W owych czasach, religia była bardziej obecna w narodzie a ludzie bardziej bogobojni. W owych czasach, gdy ojciec raz przyłapał córkę na późnym powrocie do domu, to spuszczał jej "wpierdol". Nie szczędził też ręki domniemanym adoratorom, którzy to potem dostawali dokładkę od swoich ojców. Dodatkowo, dziewictwo miało nadaną jakąś magiczną wartość, znacznie większą niż ma teraz. Biorąc to wszystko pod uwagę, kobiety wybierały wstrzemięźliwość, wiedząc, że jak tylko poczekają do 18stki - 20stki, to już będą za kogoś wydane. To nawet był wyścig, 25 letnia kobieta niezamężna była "starą panną", co było bardzo negatywne. Mężczyźni na swoje, żony chętniej wybierali dziewice. Nie było potrzeby uczenia o antykoncepcji, wystarczyło wymagać wstrzemięźliwości. W dzisiejszych czasach, w wieku 27 lat, widzę, że nadal ponad połowa moich znajomych choć w związkach, nie jest "ochajtana".
Jedynym wyjaśnieniem jakie widzę, dla tak słabej edukacji seksualnej w naszym kraju, nie jest jak na często się wydaje wpływ kościoła i środowisk katolickich, a mały przyrost naturalny. Podczas, gdy nasza gospodarka oparta jest na konieczności wzrostu ludzi w wieku produkcyjnym, widzimy działania rządu takie jak podniesienie wieku emerytalnego i strasznie się oburzamy tym zjawiskiem. Nie widzimy jednak, że jedynym rozwiązaniem w kraju z bezrobociem, ogromną liczną studentów i niskimi zarobkami, na utrzymanie dodatniego przyrostu naturalnego są wpadki.
Polacy za granicami chętnie się mnożą, bo mają pracę i godną płacę, w ojczyźnie tego brakuje.
Drążąc dalej temat tylko dodam, że nie ma w Polsce i nie będzie prawidłowej edukacji seksualnej w szkołach. Są ugrupowania polityczne, które chyżo walczą o to pod hasłami gender, antykoncepcja i aborcja. Robią więcej szkody niż pożytku i mam osobiście nadzieję, że i szlak jasny trafi. Natomiast z drugiej strony, organizacje przykościelne walczą głośno przeciwko tym hasłom, podczas gdy często prywatne szkoły katolickie, profesjonalnie zatrudniają na pół etatu seksuologów z poradni małżeńskich, aby Ci edukowali młodzież.
Czego bym nie napisał, nie ma większego znaczenia niż to kolejne zdanie: "Wasza edukacja seksualna, leży w rękach polityków i jeśli im nie ufacie w 100% doedukujcie się sami".
     Nie nauczycie się również jak dbać o siebie. Nie znacie zasad prawidłowego odżywiania, nie macie wyrobionych prawidłowych przyzwyczajeń żywieniowych. Ludzie idą na studia i po roku chudną albo grubną. Właśnie to jest przyczyną. Wychowanie fizyczne jako obowiązkowy przedmiot gdzieś tam pojawi się na studiach. Będzie go więcej w tych zawodach, które wymagają zdrowego ciała jak np. lekarz lub wręcz przeciwnie, w tych zawodach które Wasze ciała będą niszczyć brakiem ruchu jak np. informatyka. Ale, dobra rada, warto już w liceum "wkręcić się" lub bardziej archaicznie "złapać bakcyla" na jakiś sport.
     Nie dowiedzie się prawdy o używkach, tutaj narkotyki, alkohol, papierosy. Tutaj wrócę do słów Cycerona: " doświadczenie jest najlepszym nauczycielem...". Z tym, że kiedyś może widzieliście jak robi się testy na zwierzętach? Za nim testuje się na ludziach, wstrzykuje się substancje zazwyczaj szczurom. I w życiu polecam siebie traktować jako człowieka, a swoich starszych znajomych jako szczury doświadczalne. A propos szczurów. Jak się szczurom podrzuci trutkę, to one nie rzucą się na to jakby "miotał nimi szatan". Wręcz przeciwnie, one czekają aż ich "wioskowy głupek" ze stada, pierwszy spróbuje, odczekają jakiś czas i dopiero zabiorą się do jedzenia. Dlatego właśnie trutki na szczury reklamuje się tak: "Gryzonie giną po kilku dniach od spożycia. Jest to celowe działanie, dzięki czemu nie występuje u nich nieufność w stosunku do podawanego preparatu." I tak co tu dużo mówić, jedyna rzetelna wiedza na temat narkotyków płynie z książek do chemii, medycyny, biotechnologii etc. oraz doświadczenia, najlepiej innych. Osobiście uważam, że Snoop Dog siedzący sobie na balkonie swojej wartej kilka milionów dolarów posiadłości, palący marihuanę, jako sąsiad, nie przeszkadzał by mi wcale. Natomiast grupka 24 latków, która zamiast właśnie zaczynać spełniać swoje ambicje i marzenia, nadal tam siedzi i tylko rajcuje się tym, jak to będzie wspaniale kiedy zaczną się stawać tymi kim są jedynie w swojej wyobraźnie, bardzo by mnie denerwowała. I tutaj jest cała istota narkotyków, której też nikt jakoś nie potrafi wyartykułować na żadnym etapie edukacji. Wszelkiego rodzaju używki, tworzą mikrokultury. Zażywanie używek z daną mikrokulturą, powoduje, że zaczynami mieć z nimi coś wspólnego, z czasem coraz więcej, podobne cele, które nigdy wcześniej nie istniały w naszej głowie a które tylko tam zostaną, bo to jest mikrokultura destrukcyjna a nie twórcza. To jest kultura która, 80% czasu gada a 20% robi, podczas żeby osiągnąć sukces, ten stosunek powinien być odwrotny.  I tak dzielimy z nimi coraz więcej i zżywamy się coraz bardziej. Z czasem to co dzielimy to tylko porażki, i więź się zacieśnia, bo reszta rówieśników idzie do przodu i przestają nas akceptować. Zaczynamy dzielić z nimi jeszcze więcej, bo jesteśmy za starzy na mieszkanie w domu rodzinnym, dzielimy mieszkanie, pokój, łóżko, łazienkę, a w skrajnych przypadkach igły. I to tak naprawdę to środowisko, ta mikrokultura jest bardziej destruktywne niż sama chemia. Osoby, które szukają pomocy z nałogiem, nie idą po tą pomoc do chemików, tylko do psychologów. To jest największy problem. Nikt się nie bał o Boba Marleya i jego nawyk palenia trawki. To nie THC wpływa na to, że utalentowane osoby marnują swoją przyszłość a zaczynają robić to w liceum. To mikrokultura, którą się owinęli ciągnie ich w dół. I zerwać z nałogiem, to nie znaczy przestać zażywać używek, to znaczy oderwać się i nie przebywać w destruktywnym środowisku. Więc jeśli nawet nie bierzesz używek, a słuchając swoich znajomych, wiesz w środku, że ich plany na przyszłość są nierealne w ich przypadkach, to pamiętaj: TO JEST BARDZO ZARAŹLIWE.
     - Kolejnym, zadaniem liceum jest nauczenie wiedzy, którą każdy człowiek żyjący w społeczeństwie powinien posiadać. Chodzi tu o podstawową wiedzę z każdej dziedziny. O tym, że edukacja nie spełnia tego celu ani trochę, dobrze wiemy. W autobusach latem, strasznie od ludzi śmierdzi. I ja rozumiem, że śmierdzi alkoholem (chyba, że od kierowcy). Rozumiem, że ktoś mógł wdepnąć w coś, czy się zwyczajnie spocić w drodze na przystanek czy z w samej pracy. Ale problem pojawia się, gdy dokładnie wiemy, że ten smród nie jest dzisiejszy. Czegoś bardzo prostego nie nauczyli w szkole. Higiena nie jest jednak tematem tego bloga, jest to tylko przykład, na to jak podstawowe rzeczy są gdzieś pomijane. Mówi się oczywiście, że trzeba myć zęby i ręce, zmieniać bieliznę. Ale jeszcze nikt nie powiedział mi jak często powinienem prać sweter, kurtkę czy jeansy. W zasadzie jedyną cenną uwagą w aspekcie prania kurtki jaką słyszałem to: "Jak się uflogasz, to musisz wyprać". Tak samo powierzchownie jest traktowana jakakolwiek wiedza z zakresu pisania wszelkiego rodzaju oficjalnych pism. Na języku polskim w szkole, bardzo ważne jest alegoria dziadów podczas, gdy 95% z ludzi po maturze może o tym zapomnieć zupełnie. Mniej ważne jest czytanie ze zrozumieniem pisma urzędowego, które prędzej czy później, niejedno w życiu, dostanie 100% z nas. Niestety problem ten dotyczy, nastawienia samych uczniów. Sam popieram, olewanie niektórych przedmiotów, jeśli wiecie, że ich na maturze zdawać nie będziecie. Ale, jest różnica olać przebieg walki pod Chocimiem, a olać znaczenie pojęcia republiki parlamentarnej jaką jest Polska.
Wtedy możliwe, że łatwiej by nam się rozumiało najbliższe kilka dekad w których to coraz częściej będziemy słyszeć o przywrócenie monarchii zgodnie z ideą: ""niekoronowany monarcha, sprawujący najpotężniejszy urząd świata". Gdzie, chodzić będzie o to, aby demokratycznie wybierany prezydent był silny na kształt systemów USA czy Rosji. Czy to źle, czy dobrze? Poczekajmy, aż powiedzą nam o tym "Faktach" lub "Faktach po Faktach", albo w Radiu Maryja. Pomijając takie rzeczy w szkole, skazujemy siebie na to, że w przyszłości nie będziemy w stanie sceptycznie analizować tego co podają nam media. Problem polega na tym, że za mało porusza się w szkole bieżących tematów. Na języku polskim poruszane są archaiczne problemy, dyskutujemy na temat, czy Antygona dobrze zrobiła, że pochowała swojego brata wbrew rozkazom władcy. Takie tematy są realizowane ze strachu. Nikt nie chce poruszać bieżących tematów, bo to zbyt niebezpieczne. Rodzice szybko by zareagowali. Podobnie jak z edukacją seksualną, poglądami religijnymi, wszystkie fakty, które mogą być uznane za poglądy polityczne, są pomijane. Wasza edukacja polityczna, religijna, seksualna, prawna, administracyjna i ekonomiczna odbywa się w nierzetelnych i zakłamanych mediach, zamiast w szkole. Czy było by niebezpiecznie, gdyby nauczyciele w szkole przedstawiali swoje poglądy polityczne? Tak, jest to niebezpieczne. Natomiast, jeśli każdy z nich by się nie bał, podjąć tematy na biologi takie jak aborcja, gdzie na religii też temat został by podjęty raz jeszcze. Gdzie na historii omówiono by sylwetki polityków i przypisano poglądy polityczne a później można by to przedyskutować na polskim. Gdzie na chemii podjęto by tematykę legalizacji narkotyków. Gdzie, przedmiotem szkolnym byłby panel dyskusyjny, w którym zarówno nauczyciele (różne dziedziny) jak i uczniowie brali by czynny udział, uważam, że było by lepiej. Po szkole można dany temat zabrać do domu i posłuchać co nasz stary ma do powiedzenia w tym temacie, może coś nowego. Później, można usłyszeć to w mediach i mieć szerszy zakres informacji. Wtedy można też filtrować zdobyte informacje. Jeśli nauczyciel X popiera daną frakcje polityczną, a straszny z niego niemota i ogólnie nadaje się do niczego. To ja od razu dodaję punkty ujemne tej frakcji. Czy to złe? Wszystko jest lepsze niż dezinformacja w mediach, a w życiu często oceniamy ludzi po tym co lubią, lub to co lubią po tym kim są. Przykład, jeśli ktoś skacze na bungee, to ja uważam, że lubi adrenalinę, oceniam go. Jeśli ktoś kogo cenie, poleca jakąś książkę mimo, że mi się nie podobała, to ja zaczynam raz jeszcze analizować to książkę. Czemu taka możliwość jest odebrana uczniom w szkole. Jedyne czego nie można, to dawać ocen ze względu na dany pogląd a jedyne na retorykę i sposób argumentacji tego poglądu.
     Podobnie szkołą nas nie uczy, jak założyć własną firmę, co musimy zrobić, jak zdobyć na ten cel kapuchę, jakie jest ryzyko. Każdy kto chciałby działać na własną rękę w życiu, potrzebuje takiej wiedzy plus umiejętności takich jak analizowanie i wyszukiwanie informacji i statystyka. Czemu takie przedmioty nie są realizowane? Śmiejemy się z USA, że oni nie mają w szkołach geografii i nie wiedzą, gdzie jest Polska. I słusznie. Ale kosztem tej godzinny geografii, mogą zapisać się na zajęcia bardziej im użyteczne i często mają wybór. A jeśli naprawdę chcą, to mogą zapisać się na geografię. Wspaniała umiejętnością jest zdobywanie informacji. Kto po liceum wie, jak zrobić badanie lokalnego rynku oszacować koszty i potencjalne zyski z otworzenia kiosku pod swoim blokiem? Wiem tylko, że to najlepszy sposób walki z bezrobociem - edukacja.
    - Niestety trzeci cel liceum, niszczy bardzo cel drugi. Trzecim celem jest przygotowanie do matury. Uczymy się bardzo dokładnie budowy i cyklu rozrodczego meduzy, nie uczymy się czy warto stosować leki homeopatyczne. Nie uczymy się pod życie, skupiamy się na maturze. Już pisałem wcześniej, że matura to kwestia umowna. Ma ona na celu jedynie każdemu uczniowi nadać wartość, która w teorii ma odpowiadać ilości wiedzy jaką przyswoił w liceum. Uczmy zatem czegoś pożytecznego i egzaminujmy uczniów z tej wiedzy. Więcej o samej maturze, można znaleźć w trzech poprzednich artykułach.
     - Czwarty cel liceum, to podwaliny pod studia. Teoretycznie ma to się pokrywać z celem trzecim. A studia miały by startować, tam gdzie kończy się wiedza z liceum. Rzeczywistość jest inna. Materiał, dla szkół średnich jest z grubsza ten sam. W całej Polsce licea realizują ten sam program, poziom różnych podręczników jest podobny, dostosowany do zakresu podstawowego z danego przedmiotu lub rozszerzonego. W praktyce ani podstawowy nie jest podstawowy, anie rozszerzony nie jest rozszerzony na tyle, aby wystarczał na mocny start na dobrym uniwerku. Dodatkowo jest problem z przyswojeniem tematu przez uczniów z winy nauczycieli lub samych uczniów. To inna historia. Historię którą będę kontynuował w następnym wpisie dotyczy samego systemu.
Na mój kierunek chemiczny, dostałem się zdając chemię i biologię, jak wielu moich kolegów. Mieliśmy zatem problem z dwoma najtrudniejszymi przedmiotami na pierwszym roku: matematyką i fizyką. W zasadzie cały pierwszy rok to była matma i fizyka! (i dwa rodzaje chemii z którymi nie było aż takich problemów).  Już samo to, dowodzi, że liceum nie przygotowuje do studiów, jedynie do matury.
C.D.N

2 komentarze:

  1. " Już samo to, dowodzi, że liceum nie przygotowuje do studiów, jedynie do matury."
    Dlatego w innych krajach jak Grecja, maturę zdaje się z ponad 6 przedmiotów. Wtedy jest miejsce i dla matmy i fizyki i chemii i biologii.

    OdpowiedzUsuń
  2. Im więcej uda się nauczyć w liceum tym łatwiej będzie zdać maturę. A od jej wyników zależy przecież gdzie uda się dostać na studia, czy to będzie wymarzony kierunek. Warto się przyłożyć, ciężka praca zawsze popłaca.

    OdpowiedzUsuń