Pamiętam
było to na początku liceum, coś w okolicach września lub
października, kiedy to miałem podjąć decyzje, które jak wiem
dziś wpłynęły na resztę mojego życia. W moim przypadku przejście
z gimnazjum do liceum było bardzo płynne. Obie szkoły mieściły
się w jednym budynku, miały tą samą administrację, a część
nauczycieli nauczający na poziomie liceum, zostali poproszeni o
prowadzenie zajęć również dla gimnazjalistów. Podejrzewam, że
szkół łączących gimnazjum i liceum w jednym budynku nie ma za
wiele w Polsce. Na pewno jest to dobre dla gimnazjalistów, już samo
przebywanie w jednym budynku z licealistami zmusza do bardziej
dojrzałego zachowania. Czasem, w trakcie przerw, rodzi rozmowy ze
starszymi kolegami, co pozwala skorzystać z ich doświadczenia.
Również, kadra nauczycielska, która przez lata pracowała z
licealistami, traktowała nas doroślej i wymagała więcej. Szkoła
ta, była instytucją prywatną, działającą w małym mieście, i
nie miała by racji bytu gdyby nie była łączona.
Początkiem
liceum, każdy uczeń miał wybrać tzw. fakultety, coś w rodzaju
specjalizacji. Stary sposób podziału na klasy humanistyczne i
matematyczne nie miał już większego sensu w związku z reformą
oświaty i sposobu zdawania matur, dlatego też ta placówka wpadła
na oryginalny pomysł fakultetów. Krótko mówiąc, oprócz
minimalnej liczby godzin przedmiotów szkolnych zdefiniowanych gdzieś
w ustawie o polskiej oświacie, każdy uczeń był zobligowany do
wybrania zajęć fakultatywnych, realizujących poziom rozszerzony, z
tych przedmiotów z których uczeń zdecydował zdawać się maturę.
Według
„nowych zasad”(które dziś już są „starymi zasadami),
zdawało się maturę z j. polskiego, j. obcego oraz przynajmniej
jednego, wybranego, przedmiotu. Ważnym elementem był fakt, że
matura, a dokładnie wynik uzyskany z tego egzaminu, umożliwiał lub
wręcz zaprzepaszczał, pójście na wybrany kierunek studiów.
Zasady gry zatem były dość proste. Jeśli chcemy iść na
informatykę, wybieramy na maturze matematykę i informatykę lub
fizykę. Na medycynę: biologię, chemię i fizykę, a na inne
kierunki inne przedmioty w zależności od wymagań danego
uniwersytetu i danego kierunku studiów. Trzeba było się
zorientować, jaka uczelnia ma jakie wymagania! To jest bardzo ważny
element. Podobnie jak pracodawca, ma listę wymagań co do kandydatów
i jeśli na niej widnieje: „dobra znajomość języka
niemieckiego”, to nie składamy tam CV, jeśli tego języka nie
znamy. Nawet jeśli świetnie władamy staro-cerkiewno-słowiańskim.
Trzeba
dodać, że w tym czasie maturę zdawało się na poziomie
podstawowym, który był wystarczający aby aplikować na niektóre
kierunki na mniej renomowanych uczelniach lub takich które cierpiały
na niedosyt studentów. Jak ktoś miał ambicję, studiować na
obleganym kierunku musiał po godzinnej przerwie zmierzyć z
„nieobowiązkową drugą częścią” zwaną poziomem
rozszerzonym. na obu poziomach podstawowym i rozszerzonym. I tak,
np. uczelnia na której ja koniec końców wylądowałem, brała pod
uwagę 4 przedmioty: chemię, matematykę, fizykę i biologię.
„Wymyślili sobie”, że za każdy procent zdobyty na maturze z
chemii, z poziomu rozszerzonego kandydat otrzyma 3 pkt. za każdy
procent zdobyty z chemii na poziomie podstawowym 1.5 pkt. Za matmę
na poziomie rozszerzonym 2,5 pkt a na podstawowym 1pkt. Ustalono
również jakiś tam przelicznik również dla fizyki i biologii. Ja
na maturze zdawałem chemię i biologię, na obu poziomach, i te dwa
przedmioty dały mi wystarczającą ilość punktów, aby
dostać się na te studia. Gdybym zdawał jeszcze np. matematykę,
wcześniej przeliczył bym, za które dwa z tych trzech przedmiotów
dostane więcej punktów i aplikował, uwzględniając tylko te dwa
wyniki, ponieważ koniecznie trzeba było wybrać maxymalnie 2 z 4
podanych przedmiotów. Oczywiście na maturze można było zdać
więcej przedmiotów, ale aplikując na ten kierunek, trzeba było
wybrać 2 z 4 wymienionych.
Jeszcze
raz podkreślę fakt, że zasady gry były bardzo proste. Dany
kierunek wymagał zdania matur z określonych przedmiotów, na
określonym poziomie. Tylko, że owy poziom co roku jest inny i można
było tylko zgadywać jaki będzie tym razem. Więc, gdyby w roczniku
w którym przyszło mi pisać egzamin dojrzałość, matura z
biologii, okazała by się szczególnie trudna i bardzo dobrym
wynikiem byłoby zaledwie 60% z poziomu rozszerzonego, a jednocześnie
matura z matmy okazała by się banalna i osiągnięcie 80% nie było
by niczym wyjątkowym, pewnie bym się nie dostał.
Wniosek:
„Trzeba było zdać jak najlepiej”. W zasadach gry było wyraźnie
powiedziane, że na dany kierunek jest określona liczba miejsc,
osoby z najlepszymi wynikami są przyjmowane w pierwszej kolejności.
Ten fakt, powinien być przemyślany przez osoby, które
twierdzą, że tzw. nowa matura jest „za prosta”. Na nowej
maturze nie walczy się o jej zdanie, bo osiągnięcie wyniku powyżej
30% (próg zdawalności) nie gwarantuje niczego, walczy się o jak
najwyższy wynik.
Tutaj
zaczyna się już życiowy hazard. Ile przedmiotów zdawać na
maturze? Jakie? Biologia i wiedza o społeczeństwie pozwolą mi iść
na psychologię, ale z wiedzy o społeczeństwie nie dostane za dużo
punktów, więc może zamiast niej matmę (niektóre uczelnie
przyjmowały na kierunek psychologia biorąc pod uwagę wyniki z
matematyki, i tak np. Za każdy 1 punkt zdobyty na maturze z
matematyki, uczelnia przyznawała 2 (swoje) punkty, a z matury z
wiedzy o społeczeństwie jeden punkt. Innymi słowy, zdając
matematykę na 100% kandydat otrzymywał dwa razy więcej punktów,
niż kandydat który zdał WOS na 100%. Trzeba pamiętać, że choć
każdy nauczyciel uznaje swój przedmiot, za najważniejszy, to już
uczelnie wyższe mają swoje zdanie. Ko tak na marginesie wspomnę,
że matematyka, dobrze zdana otwierać będzie nam drogę na
największą ilość kierunków, także takich które z matematyką
nie mają za dużo wspólnego jak np. psychologia. Skoro już jest
obowiązkowa na maturze (nie była kiedy ja zdawałem), warto ją
zdać jak najlepiej i się do niej przykładać.
Ale
co jeśli zmienię zdanie i będę chciał być prawnikiem? Wtedy
wiedza o społeczeństwie i historia są mi potrzebne. Może zdam
matmę, historię i WOS wszystko na poziomie rozszerzonym? Ale wtedy
będę miał więcej nauki i prawdopodobnie dostanę mniej punktów
na maturze z każdego przedmiotu!
Dużo
ważnych decyzji do podjęcia. Dużo różnych czynników trzeba
wziąć pod uwagę. „Dużo myślenia poświęcić trzeba”.
- master YODA.
Dziś,
na maturze zdać trzeba:
-
język polski,
Choć
ja osobiście totalnie i kompletnie ignorowałem ten przedmiot, wielu
z Was, zdecydowanie nie polecam takiej taktyki.
Jeżeli
wybieracie się na tzw. kierunki humanistyczne i macie ambicje, żeby
w przyszłości zarabiać na tyle, aby samemu się utrzymać, musicie
być dobrymi humanistami. Naprawdę dobrymi i zaradnymi życiowo. A i
tak może to nie wystarczyć. A nie wystarczy być słabym z
matematyki, aby siebie nazwać humanistą. Ekonomista, taki rodzaj
humanisty co nie boi się matmy, musi mieć bardzo szeroką wiedzę
ogólną. Rozumieć politykę krajową i międzynarodową, znać się
na prawie handlowym, znać języki, dobrze posługiwać się matmą i
być ciągle na bieżąco. Wtedy ma szansę na wybicie się z
szeregów księgowych i sekretarek (i ich męskich odpowiedników –
księgowców i sekretarków) – żart, i ma szansę być dobrze opłacanym.
Ale,
o humanistach będzie jeszcze dużo więcej w tym „cyklu o
edukacji”.
Teraz
skupmy się dalej na samej maturze z j. Polskiego. (o autokorekta poprawia mi automatycznie polskiego na dużą literę, choć „kórę”
przepuszcza z „ó” bo jest wyłączona (autokorekta) – ach ten
open office).
Skupmy
się na samej maturze z „polaka”. Tego przedmiotu uczymy się
najdłużej, bo od urodzenia do nas się mówi (chyba, że „goda”
się do nas to może być nam trudniej). Sam język, znajduje się na
piątym, najwyższym stopniu trudności wśród języków i
przeciętny młody Polak, osiąga w wieku 16 lat, tą samą płynność
i poprawność językową co Anglik, w swoim rodzimym języku, w
wieku 12 lat.
No
cóż, mamy trudniej. Część matury, związana z „czytaniem ze
zrozumieniem”, pokazuje, że nie potrafimy mówić we własnym
języku. Otrzymanie z tej części mniej niż 100%, oznacza, że nie
umiemy jeszcze mówić w 100%, nie rozumiemy składni, być może nie
rozumiemy niektórych słów użytych w tekście, nie umiemy jeszcze
objąć całościowo zdań złożonych i wyciągnąć wniosków.
Czasem
nas mózg może nas oszukać, i przeczytamy to co byśmy chcieli
przeczytać, zwłaszcza w czasie stresu, ale przecież na maturze
tekst czytamy wielokrotnie, jest dostosowany do ucznia liceum, więc
na powinno być wymówek.
Podobnie
jest z pismami urzędowymi/prawniczymi tekstami. Są one pisane w
języku polskim, natomiast często mamy tam do czynienia ze
słownictwem (ściśle zdefiniowanym), którego nie używamy na co
dzień oraz ze słowamy które w języku potocznym mają inne
znaczenie. Przeciętny Polak nie zna tego języka, więc ma problem z
„czytaniem ze zrozumieniem”.
Część
otwarta, gdzie piszemy rozprawkę lub analizujemy wiersz, również
jest trudna. Dodatkowym utrudnieniem jest fakt, że trzeba się
wstrzelić w klucz odpowiedzi, a dobrze wszyscy znamy historię
Szymborskiej oblewającej maturę, na której to interpretowała
wiersz swojego autorstwa. Krzyczymy zatem hańba! Nowa matura jest
śmieszna i żałosna. Też tak krzyczałem. Bo przecież uważałem
siebie za Prodigy i kiedy szło do interpretacji wiersza, wystarczyła
mi minuta na zastanowienie i przez następne 15 minut gęba mi się
nie zamykała, ku uciesze mojej bardzo wymagającej nauczycielki.
Jednak
to nie o polot lub lanie wody chodzi na maturze. Nie chodzi też o
odpowiedzenie na pytanie: „co autor miał na myśli”. Nie chodzi
również o znajomość twórczości autora i jego stylu, choć to
pewnie nie zaszkodzi. Chodzi jedynie o to, żeby piszący maturę,
przeczytał wiersz i odtworzył każdą z czynności, którą należy
wykonać interpretując wiersz lub pisząc rozprawkę. Trzeba to
widzieć jak zadanie tekstowe z matematyki. Schemat jest prosty.
Wypisujemy dane i szukane – i już punkty lecą. Wypisujemy wzory z
jakich będziemy korzystać zwyczajnie ciupiemy ze wzoru. Na końcu
dajemy odpowiedź.
Co
to sprawdza? Że maturzysta, przerobił kilkadzisiąt rozprawek w
swoim cyklu nauczania i umie zastosować to samo podejście do każdej
z nich.
Matura
z „polaka nie ma sprawdzić, czy jesteście talentem literackim, bo
takowy nie potrzebuje sprawdzania, jak będzie mu „pisane” to
wypłynie. Matura ma sprawdzić czy kandydat, wystarczająco dużo
czasu poświęcił na żmudną odtwórczą, powtórzę nie twórczą,
a odtwórczą pracę. Że jest nauczony siedzieć na dupie i robić
coś wbrew swoim przekonaniom, starając się jak najlepiej dopasować
to co „tworzy”, oczekiwaniom kogoś innego. Bo taka osoba, będzie
potem na studiach siedzieć na dupie (tu żartuje humaniści to tak
naprawdę się opieprzają w zdecydowanej większości i mają
tendencję do wyolbrzymiania poprzez nadmierną egzaltację (celowe
masło maślane z masła), trudu swoich studiów. No, ale po
studiach, oczekiwaniem jest od sekretarki, siedzieć na dupie i pisać
tak, żeby szef był zadowolony, a nie tak jak podoba się
sekretarce.
Używam
tu zawody sekretarki w dość pejoratywnym świetle. Cel jednak
uświęca środki, może ktoś po przeczytaniu tego, zmieni swoje
marzenia na cele i bardziej na poważnie podejdzie do kariery
humanisty lub z niej zrezygnuje.
Smutne
to po prawdzie, że choć we mediach czytacie, jak Ci profesorowie z
wydziałów humanistycznych walczą o większe dotacje do ich
kierunków, protestują przeciwko zamykaniu kierunków, które nie
mają przyszłości i kształcą przyszłych bezrobotnych. Rzucają
piękne słowa na wiatr, że przecież trzeba kształcić humanistów,
że są potrzebni, że wzbogacają społeczeństwo, że mają realny
wpływ na kierunek w jakim podążamy, i w końcu, że nie można
położyć na tym ceny. To często jest daleka hipokryzja, z którą
na studiach spotykać się będzie na co dzień, bo na wielu
uniwerkach hipokryzja, jest uznaną polityką prowadzenia tych
placówek. Oni w czasie studiów będą Wam powtarzać, że nie
umiecie nic i, że my Was nie nauczymy niczego co będzie Wam
przydatne do pracy i dlatego będzie mało zarabiać. No, ale póki
co, my udajemy, że Was uczymy, wy udajecie, że się uczycie, Wy
macie przejebane, a my mamy zapłacone a to właśnie o to nam
chodziło od początku.
W humanizmie jest takie hasełko: „Człowiek, to brzmi dumnie”.
Nie chodzi tu bynajmniej o Was, bo Wy nie jesteście w oczach rynku
pracy i wykładowców na uczelniach ludźmi, tylko bezrobotnymi i
studentami. Jedna i druga grupa, jest w położeniu tak złym, że
zgodzi się na bardzo wiele, za samą obietnicę szansy. Nie ma w tym
nic dumnego i bardzo ciężko z tej sytuacji wyjść.
Kontynuacja
tekstu nastąpi w czasie bliżej nieokreślonym...
Myślę, że przede wszystkim w tym wypadku trzeba byłoby wybrać edukację języka angielskiego jeżeli ktoś nie bardzo go umie. Ja chętnie ucze się za pomocą aplikacji https://www.jezykiobce.pl/s/102/aplikacja-do-nauki-angielskiego i jestem zdania, że jest to fajne i nowoczesne podejście do nauki.
OdpowiedzUsuńRównież jestem zdania, ze przede wszystkim należy uczyć się języków obcych, gdyż to one stanowią bardzo o naszej przyszłości. Dlatego ja zdecydowałam się bez chwili zawahania na podjęcie nauki online https://lincoln.edu.pl/online/ i jak najbardziej taka forma bardzo mi odpowiada.
OdpowiedzUsuńTakże mi przechodziło przez myśl, aby wyjechać na wyspy gdyż znam dobrze język angielski. Jednak jak zauważyłem na stronie https://universe.earlystage.pl/ możliwość współpracy w zakresie nauczania angielskiego to na to się na pewno zdecyduję.
OdpowiedzUsuńGdy mamy wybrany kierunek studiów to wcześniej trzeba już zobaczyć jakie przedmioty trzeba zdawać na maturze aby móc potem składać papiery na uczelnię. Można pewnie na stronie danej uczelni zobaczyć takie dane, na https://wseiz.pl/uczelnia/wydzial-architektury/architektura-i-stopnia/ jest opisany kierunek architektura, jeden z przyszłościowych na pewno i chętnie wybieranych przez młode osoby.
OdpowiedzUsuń