Łączna liczba wyświetleń

niedziela, 8 września 2013

Podnoszenie standardu życia, czyli biednemu wiatr w oczy.

Nie od dzisiaj wiadomo, że pieniądze szczęścia nie dają, co korzystając z Tischnerowskiego podziału stwierdzeń na "świento prawda, tys prawda i gówno prawda", ja zaliczam do tej trzeciej kategorii. Otóż, pieniądze szczęścia nie dają tak samo jak krowa nie daje sera. 

Jednym z podstawowych czynników, które mogą uczynić nasze życie szczęśliwszym jest przyzwoity własny kąt. A za ten w Irlandii zapłacimy bardzo różnie. Nie będę tu pisał o zakupie, bo ten temat mnie jeszcze nie dotyczy. 

Zatem wynajem. Wynajem pokoju czy też całego mieszkania/domu. Po ilości, całych domów dostępnych pod wynajem w internecie, stwierdzam, że jest to bardzo popularne. O samych domach mówiąc, pamiętajmy, że Irlandzki dom często w niczym nie przypomina Polskich domów. Jeśli budynek w Polsce wybudowany 20-30 lat temu, przesiąknięty PRL'owską technologią, to nie mamy co nawet oglądać domów dostępnych w Irlandii pod wynajem. Domy są drewniane, źle wykonane od początku, okna bezczelnie niedorobione, wszystko skrzypi a przez ściany można by przejść biorąc dobry rozpęd. To co można zaliczyć na plus, to amerykański styl en-suite łazienek przy większych sypialniach. I naprawdę nie polecam dzielenia łazienki z kimś innym, bo to co ci ludzie potrafią tam zostawić to jeży włos na głowie. Irlandczycy, wynajmując przekonani są, że każda najmniejsza niedziałająca rzecz w mieszkaniu to obowiązek landlorda (właściciela). I tak np. nie kupią żarówki, tylko będą czekać, aż takich rzeczy się nazbiera kilka i dyskutować z landlordem na temat obniżających się standardów. Szok przeżyjemy jak zepsuje się spłuczka, bo Irlandczyk będzie czekał, aż landlord przyjdzie i naprawi spłuczkę, a zawartością ubikacji się bardzo nie przejmuje. Tak wiem, są obrzydliwi i wolałbym o tym nie pisać, ale z tym zjawiskiem spotkałem się nie tylko ja i lepiej być na to przygotowanym. Oczywiście nie wszyscy są tacy. Ale jeśli zaczynamy naszą przygodę z emigracją, prawdopodobnie nie będziemy mieli 1000euro (500 euro zastaw i 500 euro płacone z góry za miesiąc), będziemy chcieli znaleźć mieszkanie jak najszybciej, to może nam się zdarzyć, że tymczasowo wylądujemy w nie najlepszych warunkach. Jak mamy szczęście to będziemy dzielić to mieszkanie z osobami, które też to traktują jako tymczasowe niedogodności i będą one zachowywać się jak ludzie. Ale jeśli trafimy na nieogarniętych miejscowych lub nieogarniętych przyjezdnych, którzy zwyczajnie nie mają kasy na nic lepszego i nie mają tej kasy permanentnie, to możemy być pewni, że zawodowo są tak samo "zdatni" jak prywatnie. Czyli smród, brud i ubóstwo, i spodnie ortalionowe.  I o jakich kosztach ja tu mówię? Około 300 euro miesięcznie plus rachunki. A z rachunkami to różnie, jedni będą oszczędzać tak, że będzie nam zimno inny kretyni nie rozumieją, że jak przez 2 miesiące z rzędu przychodzi rozliczenie np. za ogrzewanie opiewające na tą samą sumę, to znaczy, że płacimy za tzw. prognozę i z czasem przyjdzie do nas wyrównanie, np. w okresie grudniowym i te nieprzeciętne głupki oznajmią nam, że wydali wszystkie swoje pieniądze na prezenty świąteczne i nie mają na rachunki.  Temperatura w domu spadnie a oni spakują swoje manatki i pojadą pociągiem do swoich rodziców na święta. I tutaj pieniądze, dają trochę szczęścia, gdyż jeśli stać nas na to, żeby zapłacić swoją dolę w rachunku, zrezygnować z depozytu, wpłacić nowy depozyt i z góry na nowy miesiąc, to po prostu pakujemy swój majątek do walizeczki an kółkach, dzwonimy po zaprzyjaźnionego Polskiego taksówkarza, który bierze o połowę mniej niż miejscowy czarnoskóry i się gdzieś przenosimy. 
Oczywiście, jeszcze trzeba znaleźć nowe miejsce. A to może być nie lada wyczyn do osiągnięcia. W przedziale cenowym około 500 euro, będziemy mieli ładny pokój z własną łazienką, 600-1000 euro - kawalerkę lub jedno-sypialniane mieszkanie, które będą się wahały standardem od shit-hole'ish po penthouse'ish i dalej 1100-1200 euro dwu-sypialniane, dwu-łazienkowe mieszkania, których standard także będzie się różnił. Pamiętajmy, że tutaj pokój dzienny, czy tam salon nie jest liczony jako sypialnia. 2-bedrooms oznacza, że są 2 niezależne sypialnie i do tego będzie zawsze pokój często łączony z kuchnią do biesiadowania. 
Niestety w ogłoszeniach, nie uświadczymy informacji o metrażu przybytku, którego najmem jesteśmy zainteresowani. Mieszkania mogą się bardzo różnić wielkością przy różnicach cenowych około 100 euro. Jeśli widzimy ofertę domku pod wynajem za 1200euro, to ten domek to będzie taka norka i nie warto. 

Jak już mamy coś dobrego na oku i stać nas na to, to czas na formalności. Wyciąg z konta bankowego, list od naszego poprzedniego landlorda, referencje z pracy, akt chrztu i zdjęcie z papieżem, to tylko niektóre rzeczy których się będzie od nas wymagało. Oczywiście te dwa ostatnie to tylko wyraz mojego ubolewania nad zawiłością tego procesu. Aby obejrzeć mieszkanie zapraszani jesteśmy na "viewing", gdzie to oprócz na przyjdzie cała masa innych ludzi, od razu czuje się presję, że jak tyle osób poszukuje mieszkań, to może warto zrezygnować z czegoś bliższego naszym ideałom i szybko się decydować na pierwsze lepsze. Zadawać pytania na temat mieszkania też głupio, bo agent pewnie powie, że nie wie (np. pytając ile średnio wynosi koszt ogrzewania w okresie zimowym), a zaznaczy nas sobie jako dociekliwego klienta co martwi się rachunkami to może biedny jakiś. Jakieś, próby targowania się, że np. przemalujecie mi te podrapane ściany i ja to biorę, też nie wchodzą w grę, bo agent to wszystko przekaże landlordowi, który może nas przez to nie wybrać. Taki konkurs lizania dupy to jest co jest bardzo niekomfortowe. Agent nie ma wiedzy ani upoważnienia do prowadzenia takich dyskusji. Jedynym plusem tego wszystkiego, że przynajmniej to landlord płaci agentowi za znalezienie lokatorów, a nie tak jak jest to w Polsce, lokatorzy płacą za agenta, który to w ogóle nie świadczy im żadnej usługi. Na to powinien być paragraf, dlatego Panie Donaldzie, raz jeszcze podkreślam, na zielonej wyspie, to właściciel mieszkania płaci agentowi za usługę, a nie wynajmujący, pracodawca płaci agentowi za znalezienie pracownika a nie pracownik za znalezienie pracy. Tak wiem, że to jest szokujące, że się na zachodzie nie rucha leżącego, ale to jedna z tych zmian, które można wprowadzić a Polacy i tak dalej będą kupować maść na ból dupy. 

Dlatego biednemu wiatr z piaskiem w oczy wieje. Bo bez stałego zatrudnienia lub z referencjami z jakieś ciulatej pracy, z małą zawartością pieniędzy na koncie oraz kiepskimi referencjami od poprzedniego landlorda (o ile w ogóle był jakiś), będzie nam ciężej wynająć coś przyzwoitego. I nic to, że nasz miesięczny dochód, pozwala nam spokojnie myśleć o jakimś lepszym miejscu do mieszkania. 

Inną pułapką, jest wylądowanie na mieszkaniu z landlordem albo pomazańcem bożym, który to pod nieobecność właściciela (częsta bajka mówi o właścicielu mieszkającym za granicą, który to namaścił swojego nuncjusza, aby z nami podpisał umowę i załatwiał wszystkie formalności, który też pełni rolę księgi skarg i zażaleń), będzie pełnił rolę naszej wyroczni, mieszkając z nami pod jednym dachem. Oczywiście od takiej osoby, dostaniemy zawsze odpowiedź odmowną, jeśli np. uznamy, że pralka nie nadaje się już do użytku, albo zgłosimy inny rodzaj zażalenia. On powie, że rozmawiał z właścicielem i ten nie wyraził zgody na zakup nowego sprzętu lub naprawę. Czyli w takiej sytuacji, nie mamy żadnego pożytku z takiej osoby mieszkającej z nami pod dachem, a za to mamy wszystkie niewygody z tym związane. Czasem trzeba kogoś przenocować lub ktoś nas odwiedzi, i "nuncjusz apostolski" będzie prosił nas o ofiarę (każe zapłacić), jeśli w ogóle wyrazi zgodę.   

Ale, żeby nie było tak pesymistycznie. Ogólnie, relacje najemca-wynajmujący, określam, za lepsze niż w Polsce. W Polsce byłem proszony o pracowanie na ogródku wynajmującego, czego oczywiście nie robiłem, ale właściciel wyraźnie szukał jelenia, a innym razem po tym jak robotnicy wynajęci przez właścicielkę kamienicy, krótko mówiąc opierdolili nam z laptopów całe mieszkanie, jeszcze musiałem wstawić nowe zamki na swój koszt (wspólnie z resztą lokatorów). Tutaj, zwłaszcza jeśli, w pośrednictwie uczestniczył agent, po jakimś czasie użytkowania, wychodzą ukryte usterki, zgłaszamy to ładnie, warto też udokumentować co się dzieje i czekamy na odpowiedź. Nie ma odzewu, list polecony z potwierdzeniem odbioru i czekamy na kontakt. Jak się nikt nie zgłasza spokojnie przestajemy płacić. Sprawa prawdopodobnie zakończy się tym, że problem zostanie naprawiony, my będziemy musieli zapłacić, ale kwota zostanie pomniejszona polubownie, bo właściciel rozumie, że nie wywiązał się z umowy. Nie mogę zagwarantować, że tak to się zawsze skończy, ale w tej kwestii też słyszałem pozytywne opinie nie tylko z Irlandii. Więc, warto dochodzić swojego pamiętając, że zachód europy to takie miejsce, gdzie nie jesteśmy z góry skazani na przegraną, a martyrologiczne "vanitas" nie jest tutaj tak popularne.

A teraz szybko do meritum. Po tym jak oznajmiłem landlordowi, że się wyprowadzam za miesiąc, ten od razu umieścił ogłoszenie w internecie. Po 5 godzinach mój pokój już był wynajęty następnej osobie. Chętnych w kolejce było jeszcze kilka osób. Ten rynek w Irlandii działa bardzo prężnie, podejrzewam, że ze względu na dużą ilość emigrantów w Irlandii, będzie się miał tylko coraz lepiej. Irlandczycy, którzy dorobili się nieruchomości w czasie wielkiego boomu, teraz w kryzysie zacierają ręce, bo za dwu-sypialniane mieszkanie, dostaną równowartość minimalnej pensji, co jest bardzo miłym dodatkowym dochodem.  

                 

2 komentarze:

  1. Cześć, czy da się z Tobą jakoś skontaktować? Ciekawi mnie Twój blog, a mam podobne plany na przyszłość jakie Ty masz już za sobą.
    Dzięki
    Mateusz

    OdpowiedzUsuń
  2. Jak masz jakieś pytania, które nie naruszają za bardzo ani mojej ani Twojej prywatności, to w komentarzu możesz pytać.

    OdpowiedzUsuń