Łączna liczba wyświetleń

sobota, 6 kwietnia 2013

I znów weekend i znów trochę czasu by coś napisać. 
Dziś znów troszkę ponarzekam na Irlandię, bo chyba to jest moja Polska natura i nie da się inaczej. I jak każdy porządny ex mieszkaniec kraju nad Wisłą, mieszkający obecnie w stolicy kraju kapitalistycznego, który to i może ma swoje plusy, pamiętam dobrze, że te plusy nie powinny przysłonić mi minusów. 
Chyba już się rozwodziłem nad tym, że sklepy w Irlandii są bardzo ubogo zaopatrzone. Pal licho, że wybór ubrań jest skromny i w kraju panuje głównie jeden styl, a mianowicie jego brak, ciężko przyuważyć elegancko ubraną kobietę na ulicy, a młodzież gustuje w szarych dresach. Za dobrymi sklepami z elektroniką lub innymi rzeczami typu akcesoria sportowe, musimy się bardzo długo rozglądać a i tak prawdopodobnie nie poczujemy, że dany nam jest duży wybór. Ale to wszystko błahostka przy nudzie w sklepach spożywczych. No może przyznam, że jest parę produktów, których wcześniej nie jadłem i napoi o oryginalnych smakach, ale generalnie w Polsce te półki jakoś bardziej upchane towarami są. I ktoś może powiedzieć, że nie potrzeba nam 20 marek proszków do białego i musztarda o jednym smaku też nam może wystarczyć, ale ja nie podzielam taj opinii. Na brak różnorodności produktów wpływa brak różnorodności "sieciówek" w Irlandii. Jest Lidl, jest Tesco (które jest troszkę inaczej tutaj organizowane niż w Polsce, bardziej przypomina sklep niż hurtownię), jest miejscowy wynalazek Spar, sieciówka polskich sklepów Polonez (całkiem dobre sklepy), i to co lokalnie miejscowi otworzą (sklepiki typu mamy redbula, szlugi i losy na loterię). Byłem nawet całkiem niedawno na jednej z wysepek niedaleko Galway http://pl.wikipedia.org/wiki/Inis_M%C3%B3r i tam mieli tylko 1 sklep, właśnie SPAR i szczerze nie wiem jak Ci tam ludzie żyją w odosobnieniu, ja jedząc to samo żarcie z jednego sklepu każdego dnia bym się pewnie powiesił, ale też za bardzo drzew tam nie mieli, więc chyba jedyna opcja to skoczyć z klifu do wody. 
Najbardziej niedorzecznym sklepem jest jednak Lidl, do wyboru 4 smaki soków, tylko jeden tak naprawdę zdatny bo picia, czekolada o smaku czekolady i też z orzechami może być, przyprawy sól pieprz, rozmaryn i jeszcze ze dwie inne i praktycznie jak by się chciało coś ugotować to trzeba przejść się po paru sklepach i na koniec okażę się, że nigdzie nie było śmietany i cały i misterny plan na zabielany barszczyk czerwony w pizdu i czas zmarnowany na chodzenie za tym też w pizdu. I wiem, że Wam czytając to teraz wydaje się, że przesadzam, ale uwierzcie mi, że Was też szlag jasny by trafiał, gdyby szło się do sklepu a tam nie am tego co się szuka (bo w ogóle nie mają, albo dziś nie mają). Pewnie osoby, które miały okazję stać w kolejkach w czasach gospodarki centralnie planowanej w Polsze, tylko po to, żeby kupić w mięsnym metalowe haki na których rankiem jeszcze wisiała słonina i dalej te osoby były w stanie zrobić z tego smaczną zupę  powiedzą, że marudzę. 
Może i bym nie marudził, ale troszkę rozbraja mnie polityka Lidla. Jedyny sklep w promieniu 2 km, posiadający w asortymencie może w sumie 2 rodzaje szampanów dla mężczyzn, sprzedaje np. Horse Fleece Rug & Bandages. Mówi się płachta na byka, w Lidlu można nabyć płachtę na konia. Nie taką, żeby tego konia drażnić, ale żeby go przyodziać - chroni od wiatru. I od deszczu też pewnie chroni, a często tu pada więc Irlandczycy na gwałt potrzebują kupować płachtę na konia. Ja osobiście też nie lubię jak mój koń moknie (koń w sensie koń nie żadna przenośnia). Skusiło mnie to, że płachty były przecenione z 24.99 euro na 8.99! Prawdziwe okazje tylko w Lidl!! Oprócz płachty dodatkowo są tam opaski, żeby koń mógł przyodziać je sobie zaraz nad kopytami i wnet wygląda jakby wybierał się na tenisa. Płachty dostępne w dwóch kolorach niebieski i brązowy, ale za to w jednym rozmiarze. Co też, jest pozbawione logiki, jako, że konie mogą mieć różne rozmiary natomiast co do kolorów to niebieski i brązowy wyglądają dla nich bardzo podobnie. Z innych niezbędnych rzeczy można było zakupić reversible pet blanket, w dwóch różnych stylach "made from warm plush fabric". I tu akurat Irlandia pokazuje swą przewagę technologiczną nad resztą świata, reversible (odwracalny) kocyk. No to jest przełom, koc który da się obrócić na drugą stronę (O.O),http://wd2.photoblog.pl/np1/201202/E3/114938341/31-mozg-rozjebany.jpg
one true milestone rzec by można. 
Ale to nie wszystko, w asortymencie również sztalugi, zestawy mały malarz, co najmniej 30  urządzeń do przycinania zdjęć (jakieś 50cm długości i 25cm szerokości) i drewniane puzzle (15 elementów) z narysowanymi dziećmi, które się bawią.  Po pierwsze, puzzle? po drugie, drewniane? po trzecie, z dziećmi które się dobrze bawią i są wesołe?? Dziecko, które układa puzzle już jest wystarczająco smutne, i wolało by pewnie ułożyć obrazek ze swoim kolegą Sponge Bob Squarepants (btw. wpisałem w google "spon" bo chciałem sprawdzić, jak dokładnie nazywa się ta gąbka, i google podpowiada sponsoring    XD". 
No, ale podsumowując, wybór produktów s klepach w Irlandii jest niedorzeczny.
Inną niedorzecznością jest ich technologia budowlana (jeszcze będzie później jedna niedorzeczność i obiecuję, że już kończę). W Polsce narzekamy na bloki budowane z wielkiej płyty i faktycznie ma ta technologia swoje minusy, które lepiej ode mnie opisze Czarek pod tym linkiem http://www.youtube.com/watch?v=b5FKnK7TaUc. Rezonans jest niesamowity, kto nie miał okazji mieszkać w bloku to nie wie. Ale to nic w porównaniu do drewnianych domków w zabudowie szeregowej w Irlandii, gdzie dosłownie słychać jak sąsiad beknie sobie soczyście nie mówiąc, że wszystko inne też słychać. Kolejną rzeczą, która napawa mnie uczuciem jakiegoś takiego wewnętrznego nieporozumienia są dwa krany do jednego zlewu. Ja rozumiem, że z czasem wyspiarze się nawrócili i montują już tą technologię pozwalającą dodać trochę ziemnej wody, do gorącej zanim jeszcze wyleci z kranu, ale dalej te podwójne krany są w sprzedaży. Także, fakt, że w Polsce mamy wysokie mrozy a śnieg lubi spaść w kwietniu, nasze budynki są nieporównywalnie cieplejsze. Cienkie pojedyncze okna (oczywiście bez firanek bo po co, niech każdy wie co robisz), tutaj to standard. Za oknem marne zero stopni, w domu grzejniki walczą do oporu a dalej w środku zimno, ehhh.

Na koniec o wysokości kar w Irlandii. W autobusach, w parkach, przy chodnikach czasem zobaczymy znaki ostrzegawcze, które poinformują nas co nam grozi za pewne wykroczenia. I tak, jak nie posprzątamy za swoim psem 3000 euro, nie ma to tamto. Odłożyć 3tys. euro w Irlandii wcale nie jest tak łatwo, gdzie średnia krajowa to coś około 33tys rocznie, gdzie z tego na rękę przyjdzie nam dostać jakieś 26tys. czyli musimy dobrze pracować ponad miesiąc, żeby zapłacić taki mandacik. Efekt, psich kup na trawnikach wcale nie brakuje. Za zapalenie papierosa w autobusie kara jest chyba większa, ale teraz nie mogę sobie przypomnieć, natomiast za śmiecenie w niektórych miejscach mogą nas potraktować grzywną do 5tys. euro. Te niektóre miejsca to właśnie parki i innego typu wynalazki, gdzie ludzie wychodzą aby delektować się naturą. Te 5tys. euro nie będzie za upuszczenie papierka po gumie do żucia, ale za np. wyrzucenie swoich śmieci do parku zamiast do kosza. Czasem po prostu do parku jest bliżej niż do śmietnika przeznaczonego na szkło (w Irlandii butelek szklanych nie wyrzuca się do normalnych koszy na odpady ani nawet do koszy na recykling, na szkło są osobne kosze i nie każdy chce płacić za taki kosz, więc ludzie chodzą z butelkami w miejsca gdzie mogą swoje butelki za darmo wyrzucić). Wysokie kary znów nie przynoszą zamierzonego skutku. To nijako potwierdza teorię , że nie wysokość kary, ale jej nieuchronność zmusza ludzi do większej kultury, która czasem nie jest najwygodniejsza. Ewentualnie, takie pozornie martwe przepisy, mogą służyć jako dobre źródło dochodu dla gminy. Proces bardzo popularny ostatnio na świecie w tym i w Polsce. Otóż parkujemy nasze auto tam gdzie zawsze od dobrych paru miesięcy i nagle dostajemy za to mandat. Nie raz Policja czy straż miejska ignorowała te samochody "źle zaparkowane", aż tu nagle trzeba załatać dziurę w budżecie miasta więc bam jedziemy z mandatami. Osobą wypisującym te mandaty nie koniecznie to sprawia przyjemność czy się podoba. Ale ostatnio coraz częściej spotykamy się z praktyką, że wpływy z mandatów są uwzględniane w planowaniu budżetu miasta, więc musza istnieć mechanizmy pozwalające spełnić założenia budżetu. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz